"Niebo na własność" - Luke Allnut

Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 16 lipca 2018 r.
Liczba stron: 400


Anna i Rob tworzą bardzo nietypowe małżeństwo. Ona - poukładana kobieta z zasadami, stawiająca rozwój zawodowy na pierwszym miejscu, on - niepoprawny romantyk, wolny strzelec bezproblemowo podchodzący do wielu spraw. Partnerzy bardzo wiele w swoim życiu przeszli, zanim mogli cieszyć się z narodzin Jacka. Pewnego dnia chłopczyk niespodziewanie doznaje zaburzeń równowagi, które z czasem nasilają się. Zdeterminowani rodzice postanawiają zabrać go na badania, aby wykluczyć wszelkie choroby. Pech niestety ich nie opuszcza i okazuje się, że potomek ma raka mózgu. Teraz głównym tematem jest walka z czasem oraz nadzieja, że do tej londyńskiej rodziny nie zagości śmierć.

Perypetie Roba poznajemy od końca. Książka została podzielona na trzy części, gdzie każda z nich opisuje inny rozdział w życiu bohaterów. Pierwsza to szczerze powiedziawszy, według mnie, część, która nie była potrzebna. Historia nie wnosi nic sensownego oraz jednocześnie kończy się urwana w połowie wątku. Druga to czas małżeństwa, rodzicielstwa i walki z chorobą, a trzecia to radzenie sobie ze stratą. Pozwólcie, że skupię się tylko na dwóch ostatnich częściach, które przepełnione są uczuciami oraz ogromem emocji. Już na początku doświadczamy straty w związku z poronieniami Anny. Małżonkowie oczekiwali na cud ich miłości, jednak los miał inny plan dla ich potomnych. Z momentów goryczy przenosimy się do szczęścia, jakie wywołało przyjście na świat Jacka. Chłopiec wniósł do rodziny szczęście, codzienne słońce, a także łzy radości. Mogłoby wydawać się, że życie zawsze będzie przepełnione uśmiechami i dziecięcym głosikiem, jednak rak wybrał sobie za swoją ofiarę małe dziecko. Nagle zginęły radosne momenty, a pojawiły się godziny smutku, powagi i dramatyzmu.


Bardzo podobała mi się postać Roba. Mężczyzna ten imponował mi swoim zachowaniem oraz tym jaką relację stworzył z synkiem. Wiedział, że najważniejsza nie jest praca, ale dobro potomka i to, aby dobrze wspominał dziecięce lata. Jako mąż nie był doceniany przez swoją żonę, krytykowany w związku z wykonywaną pracą, a nawet wypełniał większość jej domowych obowiązków. Poczynanie to nie zraziło go do zmiany planów, ponieważ wiedział co chce w życiu osiągnąć i znał swoją ścieżkę zawodową. Mimo problemów darzył swoją małżonkę miłością, a troski związane z chorobą syna zatrzymywał dla siebie i robił wszystko, aby zapewnić jak najlepszą egzystencję Jackowi. Doceniam jego determinację, upór oraz to, że spróbował wszelkich metod, które były w stanie pokonać chorobę. Od samego początku nie polubiłam Anny. Biło od niej zimno oraz biznesowe podejście do życia. Myślę, że nie było w stanie doceniać piękna codziennych chwil, a także kierowała się obranymi stereotypami i nie była w stanie zboczyć z obranej prze siebie ścieżki. Była matką i żoną, ale zdaje mi się, że nie do końca potrafiła odnaleźć się w tym dwóch rolach jednocześnie.

Powieść porusza bardzo poważny problem, jakim jest rak mózgu. Mi również los dał kopa w tyłek i widziałam jak ten potwór niszczy mojego ukochanego i silnego dziadziusia. Idealnie odbierałam opisy bohaterów związane z ulatywaniem życia, gdyż wiem, że nie było to wymyślone ponad miarę. To świństwo zabiera energię każdego dnia i czas z zaawansowanie chorymi jest skrupulatnie policzony. Niezmiernie radowałam się, kiedy Jack wracał do zdrowia i emanował energią. Widziałam w nim odzwierciedlenie mojej mamy, która nie poddała się i pokonała pasożyta, który zadomowił się w jej głowie. Uwierzcie mi, że bardzo emocjonalnie podchodziłam do momentów, kiedy opisywane było leczenie, a także zastosowane metody. Znam je i wiem jakie są ich konsekwencje, wady, a także zalety. Nie dziwię się Robowi, że potajemnie postanowił udać się do Pragi, aby wyleczyć syna, ponieważ chociażby nóż gamma nie jest mi obcy i wiem, że czasami bardzo dobrze jest skorzystać w wynalazków techniki, które ratują życie mimo niskiej popularności.

Sięgając po tę pozycję zaopatrzyłam się w chusteczki, ponieważ myślałam, że będą one mi towarzyszyły przez całą książkę. Czekałam ma moment, kiedy będę mogła po nie sięgnąć, ale niestety taki nie nadszedł. Pomyślicie sobie, że jestem dziwna, ale skoro sięgam po pozycje, w których ktoś umiera, to raczej gwarantowane jest, że pojawia się u mnie lawina łez. Niestety przeszkadzały mi w tym przypadku aspekty związane z nagłym przeskokiem w czasie. Skupiałam się na jednej czynności, a tu nagle przeniosłam się o kilka miesięcy bądź lat do przodu. Wiem, że taki był zamiar, aby nie rozciągać wątku życia londyńskiej rodziny, ale brakowało mi w pewnym stopniu harmonii.


"Niebo na własność" polecam każdej osobie, która chciałaby poznać historię opartą na rodzicielskiej miłości i poświęcaniu wszystkiego w imię dobra dziecka. Autor wspomina o tym jakie odzwierciedlenie mają problemy w związku, gdzie spotykają się dwa zupełnie inne charaktery. Uzmysławia nam, jakie życie jest kruche i że możemy w każdej chwili stracić bliską nam osobę. Przepięknie opisuje magię pielęgnowania wspomnień i radość z każdej cennej chwili.

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz dziękuję bardzo
Wydawnictwu Otwartemu.

Copyright © Zaczytana Ania , Blogger